Kuba na rowerze!
7 kobiet
7 rowerów
14 dni jazdy
Termin 5 – 22 stycznia
500 km
Planowanie, konsultowanie i sprawdzanie możliwości wyspy pod katem niezbędnych nam potrzeb przyniosło oczekiwany efekt. To był kapitalny kaloryczny TRIP! Zaskakujący, z dreszczem emocji, z pulsującym hormonem szczęścia! Do tego z wspaniałymi otwartymi głowami naszych kompanek, które pięknie wkomponowały się w ten swoisty styl poznawania KUBY! Celem tej wyprawy było dotknięcie zwyczajnego, codziennego życia ludzi. Bywałyśmy w miejscach daleko odbiegających od codziennych dóbr które mamy na co dzień…na własne życzenie ‘skazane’ na to, co przyniesie bycie TAM. Kubę trzeba ‘umieć brać’ taką jaka jest, bez dodatków. Tak więc drogie panie i panowie – czas na naszą kubańską bajkę……………..
Bierz Kubę jaka jest!
Historycznie i do dzisiaj kraj rewolucji, ludzi stłamszonych i zapuszczonych intelektualnie w globalnej rzeczywistości przez reżim, ludzi izolowanych przez lata od świata zewnętrznego, żyjących w hermetycznej przestrzeni, jedynej i słusznej zgodnie z przesłaniem dyktatury, która tyranię nazwała rządami ludu, niewolę – wolnością, nędze – dobrobytem, strach – świadomością rewolucyjną, ruinę – budowlą, a kłamstwo – prawdą.
Wyspa tworzy niepowtarzalny klimat, niespotykany nigdzie indziej na świecie, ale to ludzie spotykani po drodze są koniecznym dopełnieniem tej jakże innej czasoprzestrzeni, którą tworzą. Dla nas, pokolenia pamiętającego schyłek komuny to z pewnością była podróż w czasie i ciężkie zderzenie mimo, że próbowałyśmy się do tego przygotować. Wszechobecna ruina i bieda oraz umiejętność funkcjonowania w tej przestrzeni budził mój podziw dla Kubańczyków i zarazem współczucie. W kraju, gdzie wszystkiego brakuje da się zauważyć tak obce nam wartości jak szacunek do stanu posiadania, oszczędność, skromność. Było dla nas zdumiewające, kiedy będąc w potrzebie zdobycia przegotowanej, gorącej wody zaproszono mnie do domu starszej Pani, która odlewając mi z czajnika wrzątek do bidonu wlała mi jej za dużo i chcąc wylać część do zlewu żywotnie kazała mi wlać z powrotem do czajnika.
Kubańczycy są przy tym bardzo pogodnym narodem, roztańczonym i uśmiechniętym, lubującym się w ulicznych grach w domino. Może to przez położenie geograficzne komunizm na wyspie i sami jego mieszkańcy zdają się być inną wersją naszego socjalizmu. Koloryt ludzi jest uderzający i tak jak wszechobecne tu kolorowe Old Mobile. Są antytezą smutnych dziesięcioleci kraju tak barwnie ubrani i pogodni Kubańczycy są przeciwwagą koszmarnej historii. Mimo deficytu w sklepach, domach i na ulicach ludzie chętnie się dzielą tym co mają. I nie zawsze, nie wszędzie za wszystko trzeba płacić, choć nie wahamy się wesprzeć rodziny kubańskiej w ich domu, czy gospodarstwie na wsi. Niejednokrotnie odmawiano nam przyjęcia banknotu za pomoc w znalezieniu casy, czy udostępnienia wzięcia prysznica. A należy pamiętać, że średnia pensja tutaj wynosi ok 20$.
To co jest uderzające, to czystość Kubańczyków, dla których woda w przeciwieństwie do rumu jest w pewnym sensie towarem deficytowym, a już z pewnością nie leje się godzinami z kranu. Byliśmy w miejscach, gdzie w domach ciepła woda była podgrzewana na palnikach gazowych i wlewana do wiader, a mimo to i mimo panujących upałów Kubańczycy nie śmierdzą potem, nawet Ci wyglądający na bezdomnych z rumem w ręku (Kubańczycy mają problem z alkoholem i ten stan się podobno pogłębia, choć nic nie przypomina widoku naszych stref osiedlowych), odziani w kolorowe koszule i przyozdobieni koralikami nie straszą zapachem, znanym nam z naszego cywilizowanego podwórka.
Czas na Kubie się zmienia, to widać jak reżim przestaje mieć monopol informacyjny. Coraz więcej Kubańczyków ma większą świadomość zachodu, który przyjeżdża tu turystycznie, widzą jak ludzie, którzy ich odwiedzają się noszą i chcą być częścią tego świata. Da się zauważyć pewnego rodzaju kult Ameryki, której barwy widać na koszulkach i szortach. To poznawanie bywa też w pewnym sensie komiczne, bo tym czym dla nas byli barwni mieszkańcy, tym grupa siedmiu białych rowerzystek była dla nich. Pamiętam, gdy przy straganie w Hawanie jeden ze sprzedawców był żywnie zainteresowany konstrukcją ramy rowerowej, w którą pukał i mechanizmem amortyzatorów.
Ta chęć poznawania świata zewnętrznego jest tutaj znamienna. Ludzie są głodni informacji, ale też coraz chętniej opowiadają o rewolucji. Oczywiście warunek konieczny to znajomość hiszpańskiego, bo Kubańczyka ze znajomością angielskiego to ze świecą szukać. Niezapomniane są chwile kiedy dzielimy się zdjęciami z Polski, która kojarzy im się z Wojtyłą, Wałęsą i Mazowieckim.
Pewnie tak jak w naszej komunie tak i tam opanowano inżynierię naprawczą czegokolwiek, tworząc coś z niczego. Aż żal ściska kiedy marnujemy tyle rzeczy, które tam stanowiłyby towar drugiej potrzeby. Nikogo nie dziwi tu radio samochodowe podłączone siecią kabelków, czy antena telewizyjna poskładana z kilku innych anten. Wskazane jest zabrać tam ze sobą stare komórki, myszki komputerowe, zasilacze i inne elementy nikomu u nas niepotrzebnej elektroniki z którą Kubańczyk będzie wiedział co zrobić. My następnym razem zawieziemy krótkofalówkę, bo nasza cieszyła się szerokim zainteresowaniem.
Dla Kubańczyka chcącego iść z duchem czasu dobrem luksusowych i pożądanym jest płaski telewizor, których migranci kubańscy w tysiącach sztuk zaczęli wysyłać na wyspę odkąd Raul Castro dał taką możliwość. W niektórych domach dało się zauważyć takie egzemplarze wraz z odtwarzaczami DVD.
Dochodząc do wątku dóbr i wyposażenia, w tym przypadku tego z którym się tu przyjeżdża nie sposób nie poruszyć zagadnienia związanego z bezpieczeństwem, a szczególnie jeśli planujemy noclegi na dziko i poruszamy się rowerem. Na Kubie z pewnością możemy czuć się bezpieczni i nie tylko przez pryzmat napaści czy kradzieży, ale też w wymiarze niesienia pomocy. Można odczuć wszechobecne wręcz zatroskanie. W zasadzie pewnym scenariuszem jest, że po przekroczeniu granicy wsi, czy miasteczka zmieszane miny i zagubione dusze podróżniczek zaczepi przypadkowy wybawca i towarzysz, kierowca tuk-tuka, inny rowerzysta, albo przechodzeń, żeby od tej chwili pokierować niecodzienną grupę od cafeterii po kulinarną casę, od poczty do wulkanizatora. Oczywiście kradzieże się zdarzają, choć nie możemy tego stwierdzić z autopsji, ale uważać trzeba i z pewnością należy pilnować swojej własności. Spędzając noc na dziko, spinałyśmy rowery i w nieprzypadkowej konfiguracji rozkładałyśmy namioty. Rozbijając namiot na plaży możemy się spodziewać patrolu Policji, która w trosce przestrzega przed lokalną społecznością zapewniając jednocześnie swoją obecność w okolicy. Generalnie zasada jest taka, że udając się do wsi, czy na plaże dobrze jest dać znać o swoim istnieniu lokalnej Policji. Nie jest to trudne, w końcu to kraj policyjny. Dlatego jeśli nie odwiedzimy komisariatu dosłownie – nam się to zdarzyło – to “komisariat” sam się nami zainteresuje.
Czarną stroną codzienności Kubańczyków jest wszechobecna korupcja i nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego, gdyby nie skala zjawiska. Tam za wszystko odpala się swoją dolę. I nie chodzi tu o pośredników, którzy np. podstawiają taksówkarzy, czy polecą casę, ale o uczciwie zapracowany pieniądz, którym kierowca dzieli się z Policją na ulicy.
Na wyspie zdaje się być żywa zasada braku zasad, czyli to co zabronione, po umiejętnym dorobieniu klimatu – poczęstowaniu papierosem, wejściu w łaski rozmówcy – zmienia formę na da się załatwić, choć pierwsza retoryka kompletnie na to nie wskazuje.
Kuba powoli się zmienia, choćby dlatego, a może przede wszystkim dlatego, że otwiera się na turystykę. Sami Kubańczycy nie wiedzą dokąd kraj będzie zmierzał, bo zdaje się sam Raul Castro nie ma pomysłu. Nieuchronny jest napływ turystów, który z wakacji przywozi opaleniznę, zamiast doświadczeń, a wraz z nim inwestycji hotelowo restauracyjnych, które mogą zmienić Kubę pozbawiając ją autentyczności. Z niedowierzaniem patrzyłam jak w Cienfuegos koń ciągnął dyskotekową rikszę ozdobioną mieniącymi światłami, z której dudniła zachodnia muzyka. To nie jest Kuba, którą chcemy zobaczyć za 20 lat.
Nasza KUBA – Kuba rowerem
Na Kubę doleciałyśmy Aeroflotem, z nocnym snem na moskiewskim lotnisku – jakie było nasze zdziwienie gdy zobaczyłyśmy kilkuosobową obsługę lotniska pompującą grube materace i kolejkę pasażerów do nich. Tego się po ruskich nie spodziewałyśmy! Po raz pierwszy wtedy, każdy z pasażerów oczekujący na poranny lot otrzymywał nocny komplet składający się z materaca, poduszki i koca. Wszyscy byli mile zaskoczeni.
Skąd wybór ruskich linii? Ano stąd że jako jedyne, latające na Kubę pozwalają zabrać rower jako bagaż rejestrowany. Kupujesz bilet wraz z bagażem, lecz zamiast szafy ciuchów pakujesz tam [pocięty rower] dorzucasz ewentualnie coś do środka do wagi 23kg – uwaga, bardzo restrykcyjnie pilnują limitu ciężaru. Wielkość pudła ma już mniejsze znaczenie, choć na stronie ciężko się zrozumieć wytyczne. Teoretycznie trzeba się zmieścić do 203 cm, jednak wytyczne sobie a życie sobie. Spakowałyśmy rowery do ok. 210 cm, choć jedna z nas poszła na całość, zdejmując tylko jedno koło, co powodowało rozmiary dużo większe, ale – udało się! W drodze powrotnej zatem miałyśmy w tej kwestii jeszcze większy luz. Tak więc potwierdzamy krążącą w internetach wersję : rower leci w cenie biletu i gabaryt nie ma większego znaczenia.
Do Hawany przyleciałyśmy po południu, lotnisko duszne, ustawiamy się do okienka. Wszystkie przeszły, jedna stop! Koleżanka poproszona na bok – przesłuchanie! Co robi w PL, po co na Kubę, a jak długo…takie tam kontrolne pytania i dziwiło nas że w ogóle miały miejsce, jakby kto tu chciał zostać na dłużej…Po chwili kontrolerka podeszła do nas, prosząc o przedstawienie rezerwacji w Hawanie. Spojrzała, uśmiechnęła i kiwnęła – hasta la vista, baby! Tak wiec warto mieć potwierdzenie noclegu, wystarczy nawet mailowe, z adresem.
Skierowałyśmy się po rowery, duże okno ponadwymiarowe wypluwało co i rusz jakieś klimatyzatory, telewizory, wiatraki, pudła, a rowerów nie widać. No coż…coś trzeba ten proces przyspieszyć…wyjmuję magiczny woreczek i brzęczę monetami euro, pokazuję siedem paluchów, pokazujemy foto co ma przytargać…uffff…rowery wkraczają za kilka minut, a sakiewka lżejsza.
Planowo rowery miałyśmy skręcać na lotnisku, jak zwykle, ale z powodu niesprzyjających warunków i masy ludzi zrezygnowałyśmy z tego pomysłu, choć w niedalekiej odległości jest kawałek zieleni gdzie spokojnie można to zrobić. Jednak tym razem nasze rowery były naprawdę rozkręcone do maximum, więc debiutowałyśmy ze składaniem roweru z takiego poziomu, a dobrze jest to zrobić w spokoju, by nie pogubić części.
Po kilku negocjacjach jedziemy minivanem do Hawany (koszt 60 euro) niestety ale na lotnisku zbyt dużego wyboru nie ma. Hawana jest droga.
Przybyłyśmy do naszej kolorowej casa particular, polecamy to miejsce osobom które nie będą miały rowerów, ponieważ tam jest dosyć mało miejsca i jest to dla nich kłopotliwe. Cena za pokój po negocjacjach 30 CUC za pokój, za dwie osoby. Uwaga : Na Kubie liczy się cena pokoju, bez względu na ilość śpiących w nim osób. zdarzają się 3 osobowe również, ale głównie dwójki, przygotujcie się na podwójne łóżka.
Pierwsze dni na Kubie były dość chłodne, temperatura w okolicy 23-25 stopni, do tego szalejący wiatr wzmagał ten chłód jeszcze bardziej. Niektóre z nas, nie pogardziły nawet czapką, co jak się potem okazało było bardzo słuszne.
Zauważyłyśmy że im chłodniejsze miałyśmy dni tym bardziej wietrzne, gdy temperatury wyższe, wiatr mniejszy. Rekomendujemy podróż w ogóle od wschodniej części wyspy kierując się na zachód.
Pieniądze na Kubie
Na Kubie funkcjonują dwie waluty, turystyczny CUC oraz lokalny CUP, przelicznik 25 CUP = 1 CUC
1CUC= 1 EURO.
Monety lokalne są żółte, turystyczne srebrne.
Zabierzcie Euro ze sobą, po przylocie można wymienić pieniądze na lotnisku, jednak my zdecydowałyśmy się na to w mieście. Przy wymianie pieniędzy potrzebny jest paszport. Pieniądze wymienicie w każdym banku lub w tzw. Casa de cambio czyli CADECA. Proponujemy ściągnięcie na smarfon aplikacji maps me, w Polsce trzeba pobrać mapy wybranego kraju i gotowe. Mapa działa offline i dzięki niej dotrzecie do potrzebnych miejsc które są oznaczone ikonami oraz nazwane. Bardzo przydatna nawigacja, używamy jej zawsze.
Kolejki do kantorów i banków, jak przystało na socjalistyczny stan rzeczy oczywiste i długie. Trzeba odstać swoje, ok.godzinę. Lepiej wybierzcie się tam rano ok. 9:00 W niedzielę nie udało nam się znaleźć nic otwartego po godz.13:00. Walutę również można wymienić u koników- przelicznik ten sam.
W kantorze/banku prosicie o wymianę EURO na CUC, a następnie turystyczne CUC zamieniacie na lokalne CUP.
UWAGA : Dostaniecie ogromny plik kasy! W zależności od odwiedzanych miejsc, proporcje wymiany zostawiam Wam. My miałyśmy pół na pół. W sumie na 14 dni wydatki na osobę ok 250-300 euro , doszły nam dodatkowe transporty i w rezultacie królowała opcja ( bez szczypania się ) nawet langusta na talerzu się pojawiła za 18euro! W końcu dla dziewczyn to były wakacje, a na wakacjach się nie oszczędza. Warto oddzielić sobie obie waluty aby się nie pomylić. Trochę to upierdliwe ale inaczej można stracić zbyt wiele.
Hawana
Miasto w którym już widać przesycenie turystyką. Bary przepełnione białasami, ceny wysokie i ta wszechobecna pazerność lokalsów, którzy chcą wydobyć z twojej kieszeni jak najwięcej kasy. Samo miasto i jego klimat bardzo nam się podobało. Kolorowe fasady starych i zniszczonych kamienic, murale z podobiznami przywódców rewolucji to klimat który bardzo przypadł nam do gustu. Na ulicy poznałyśmy Kubańczyka, który za drobne oprowadzał nas w miejsca których same z pewnością byśmy nie znalazły – knajpa ukryta na piętrze w kamienicy, czy lokalik gdzie króluje salsa i mojito.
Im dalej od centrum, tym biedniej, naturalniej, miasto w swojej zwyczajnej odsłonie. W taki sposób trafiłyśmy do obskurnej, typowej kubańskiej pijalni rumu, z rytmami salsy i wesołego barmana… A weszłyśmy tam tylko z zamiarem zakupu espresso….
Integracja z lokalsami, nauka salsy i zabawa w takich barach bezcenna! Zdecydowanie polecamy wam eksplorację innych dzielnic Hawany.
Po mieście najlepiej poruszać się na nogach, rowerem lub tuk-tukiem. Działają też wypożyczalnie rowerów, ale koszty jednego dnia dosyć wysokie, ok.5 dolarów dziennie, poza tym nie spodziewajcie się super wygodnych rowerów! Taki trzeba sobie zabrać z Polski.
Internet i Facebook na Kubie
Jest internet, Facebook działa. Aby mieć dostęp do niego, trzeba zakupić specjalną kartę – zdrapkę z kodem, w zależności od ilości potrzebnego czasu. My kupiłyśmy 5h dostęp za 7,5 CUC ( zakup na poczcie) ale były też mniejsze limity, bodajże godzina i dwie. Ten limit 5 godzinny jest do wielokrotnego użytku ( logowania się w strefach wifi) Kodu można też użyć w hotelu, zwykle mają specjalne pokoje dla swoich gości, w których stoi komputer, siadasz i korzystasz. Publiczne strefy wifi na Kubie to główne place, rynek w mieście, w wioskach i wsiach nie ma internetu, nie ma go również w hostalach czy casa partiucular. Kartę kupisz na placach od koników płacąc 1CUC więcej za tę usługę, lub stoisz w specjalnych punktach godzinę lub dwie. Nam kartę zakupił friend na wiejskiej poczcie, też była kolejka, więc bez tipów się nie obyło. Prędkość łącza nie powala, zapomnijcie o dodawaniu większej ilości zdjęć. Zdarza się również że przerywa i znowu trzeba się logować. Najlepiej korzystać rano gdy mała aktywność ludzi.
Co jeść na Kubie?
Celowo porzuciłyśmy nasze kempingowe pakiety. Z Polski zabrałyśmy tylko ciemny chleb, kilka puszek i energetyczne wspomagacze. Dzięki temu byłyśmy blisko codziennych zwyczajów, ludzi. Rano, obowiązkowo szukanie okienka z kawą, którą tu pija się bardzo słodką, laną z termosu do małej filiżanki espresso. Potem świeża bułeczka z omletem w różnych wariantach, w niektórych budkach dostępne było hamburgerowe mięso. Dla pewnej odmiany, gdy spałyśmy pod dachem, zamawiałyśmy wypasione śniadania w casa particular. To jeden z wielu kontrastów jaki nam towarzyszył podczas tej wyprawy rowerowej po Kubie!
W większych miastach znajdziecie małe markety (mercado) w których można zakupić np. puszki z rybami. My tego nie szukałyśmy, chciałyśmy żywić się jak lokalni. Prawie w każdej wiosce, miasteczku dostępne są owoce, takie jak pyszna papaja, ananasy i inne frukty. Z warzywami jest gorzej, często nie ma w czym wybierać, a jeśli już są to w dużych miastach. Avocado trafiłyśmy tylko raz.
Krajowym, tradycyjnym przebojem obiadowym to wszechobecny ciemny ryż z fasolą do tego kurczak kub ryba i sałatka z warzyw (od 3-5 CUC) natomiast płacąc w lokalnej budzie gdzieś na wiosce zapłacicie ok. 50 CUP ( 2 CUC > czyli 2 EURO) Kurczaka dostaniecie praktycznie wszędzie, gorzej jest z rybą. Generalnie na wioskach płaci się w CUP (nacjonale) w dużych turystycznych miastach jest to utrudnione. Jeśli jedziesz rowerem trafiasz do jakiejś dziury gdzie nie ma żadnych knajp, ludzie są przed domem, zaczepiają sprzedając banany, zapytaj ich o obiad, nie odmówią – a koszt 3 CUC, teoretycznie nie mają pozwolenia i nie powinni, ale tym nikt się nie przejmuje. Podobnie było w Cienfuegos, gdy do domowej jadłodajni zaprowadził nas jeden lokales. To było niesamowite przeżycie. Wejście do domu przez jakieś katakumby, korytarze, kubańska rodzina, on kapitan, w domu dużo ludzi, głośno, tradycyjnie, biednie. Zjadłyśmy sutą kolację siedząc na stołkach, bujanym fotelu, albo na stojąco. Koszt kolacji 4 CUC, gdzie w knajpach ceny od 7 CUC. Najtańsza w lokalach bywała pizza, pasty ale nie polecamy. Kolejna alternatywą jest stołowanie się w casa particular, nawet jeśli tam nie śpisz, warto zapytać o obiad, zwykle gotują dla swoich gości, ale pamiętaj – wieczór to najwłaściwsza pora na tę opcję. Nie krępuj się pytać, oni tylko na to czekają. Koniecznie naucz się podstaw hiszpańskiego, zainstaluj tłumacza, weź rozmówki.
Grillowane ryby na plaży? Tylko, jeśli potrafisz to sobie załatwić…Dla nas, specjalistek od zadań specjalnych się to udało! Organoleptycznie zbadana ilość różnorakiej ryby, panowie zorganizowali dosłownie wszystko – nawet stół na plaży był! Przyrządzili grilla, choć trwało to całą wieczność ale warto było czekać! Zapłaciłyśmy za ten plażowy serwis 4 CUC od osoby.
Woda na Kubie
Można pić kranówkę, nic po niej nikomu nie było. Można kupować też butelkowaną, my zwykle jednak korzystałyśmy z tej opcji. Cena za 1,5 litra na prowincji 17-20 CUP, czyli niecały CUC, ale niestety bywały też ceny 1,5-2 CUC (10 zł)!
Rzeczona kawa za 1 CUC – Hawana, poza Hawaną 5 CUP
Miejski bar w którym zabawiłyśmy – piwo to dość duży wydatek 1,5 – 2 CUC albo 70 CUP
sklep w Cienfuegos
Smażone banany (okropne)! to jakiś inny rodzaj bananów, nie dało się tego jeść.
Kupowanie ananasów na ulicznym stragania i próba ich skonsumowania od razu – nie było noża…za minutę już był 🙂
Wiejska buda z owocami na wsi – cała papaya 1 CUC – jeszcze pan ładnie pokroił
Pyszna, soczysta papaja ( fruta bomba) niebo w gębie!
To nasz dziki nocleg w kubańskim ośrodku wczasowym, piękne miejsce, wspaniali ludzie!
Bułka z jajkiem, ta akurat w wersji z cebulą, ale tzw. tortilla naturale – koszt 5-7 CUP
Takie śniadanie też nam się trafiło…skromnie jedzą
To już wypasiony obiad za 10 CUC, ośmiorniczki z ryżem i warzywami ( nie warte było tej ceny)
Śniadanie w casa particular – 5 CUC – warte swojej ceny 🙂
MOJITO narodowy napój, ceny od 2,5 CUC
Spanie w namiocie na dziko na Kubie
Generalnie nikt zbytnio się nie interesuje rozstawionym namiotem, pod warunkiem że nie jest on na ‘widoku’ My spałyśmy głównie na plażach. Spinałyśmy rowery zapięciami pośród namiotów i nikt w pobliżu się nie kręcił, no chyba że pilnująca nas policja! Oczywiście dużą umiejętnością jest znalezienie odpowiedniej plaży, tu nieskromnie informujemy że jesteśmy w tym miszczyniami! Jeden z noclegów na karaibskiej plaży, przytrafił nam się na terenie jednego z kubańskich ośrodków pracowniczych. Zaprzyjaźniłyśmy się z obsługą, dostałyśmy kokosy, kolację, a w bonusie wieczorny koncert gitarowy w wykonaniu młodego chłopaka uczącego matematyki w okolicznej szkole. Grał nam nawet do śniadania. Na plażach występują muszki piaskowe, ale zauważyłyśmy że tylko na tych, gdzie piasek jest grubszy, natomiast tam gdzie była tzw. mąka muszek nie było. Południowe wybrzeże zdecydowanie atrakcyjniejsze plażowo, dzikie i lepsze na rozbicie namiotu. Północne, zbyt turystyczne, otoczone hotelami, problematyczne znalezienie cichego spokojnego miejsca, na pewno takie miejsca z hotelami trzeba omijać.
Temperatury w nocy ok 16-18 stopni, wystarczy śpiwór z komfortem +15, ani razu nie padał deszcz w nocy. Z noclegami na dziko zawsze wiążą się ciekawe wspomnienia, niewątpliwie jednym z nim będzie nocka w Casa de cultura. Późnym wieczorem dotarłyśmy głodne do jakieś wsi na naszej trasie, do celu miałyśmy niestety jeszcze kilkanaście kilometrów. Uznałyśmy że zostajemy i szukamy noclegu. Oczywiście żadnej casa particular. Zaczepiam młodego Kubańczyka na rowerze, najpierw o bar z jedzeniem, potem o możliwości noclegowe. Tam gdzie nas karmili, proponowali rozbicie namiotów, cholera wie, na balkonie? Kolejny dom- masakra warunki, za darmo nie chciały! W międzyczasie, dziewczyny już po drugiej stronie i już zdjęcia na werandzie oglądają z Kubanką, się po wsi rozniosło…Cóż…a noclegu dalej nie ma, co robimy? Jedziemy na Policję! Major cały dumny z siebie…zwiedziłyśmy komisariat, obejrzałyśmy cele, major w swoim ‘gabinecie’ miał tylko telefon na biurku…ale puszył się jak paw, ważna osobistość 🙂 wykonał telefon, wysłał młodego gdzieś i skierował nas do casa de cultura. Wolnostojący budynek, okratowany z muzycznym sprzętem. Wynieśli cały sprzęt grający, dziwiłyśmy się dlaczego to robią? czyżby bali się że im głośniki do sakw schowamy 🙂 To było miejsce na nasz nocleg! Dostałyśmy osobistego ochroniarza pilnującego nas całą dobę, nie chciał nawet kieszonkowego rano, ale dostał! tak jak poprzedni pomagier nasz. Policja zarządziła i wszyscy jak w wojsku!
Nasz pierwszy nocleg na ukrytej plaży, tu Policja nas pilnowała, wieczorem miałyśmy męskie towarzystwo 🙂
Policjanci pilnujący nabrzeża przed niepowołanymi gośćmi, przy okazji pilnowali i nas 🙂
Kolejny nocleg na dziko na plaży, tu miałyśmy rybną ucztę z grilla 🙂
Uczta plażowa z rybami w roli głównej!
A to słynna casa de cultura którą sam major załatwił. Otwarta specjalnie dla nas, całą no byłyśmy pod kluczem + ochrona 🙂
Już zaproszone do domu, oglądamy rodzinne fotografie
Transport na Kubie
Rower to środek transportu który króluje na Kubie, potem jest bryczka, koń i tuk-tuk. W dalszą podróż wybierzecie się pojazdami z tzw. pozwoleniem, są to stare amerykańskie zabytkowe auta, zwykłe taxi lub dedykowane autobusy. Rowery można zabrać z VIAZUL, ale wcześniej trzeba robić rezerwacje najlepiej przez internet, na miejscu trzeba zrobić check-in, opłata za rower od 3 do 5 CUC, uznaniowe – spóźnienie 2h jest normą, wiec trzeba się uzbroić w cierpliwość. Istnieje możliwość transportu prywatnymi pojazdami, ale to opłaca się przy większej ilości osób lub jeśli jesteś solo, umawiania z innymi ale ta opcja albo wyjdzie albo nie. Nie ma pewności że uzbiera się wymagana ilość osób. Realizacja transportu następuje zawsze kolejnego dnia. Cena zawsze do negocjacji i prawie zawsze trzeba odpalić pośrednikowi jakieś małe coś. Czasem to już jest zawarte w cenie, czasem trzeba dorzucić extra np. 5 CUC.
Dla przykładu – transport OLD MOBILEM / 7 nas / 7 rowerów/ dystans 180 km/ cena 140 CUC. Szukanie transportu do łatwych rzeczy nie należy, a ze znajomością angielskiego to dopiero akrobatyka, ale nie ma rzeczy niemożliwych, papier, pisak i mowa ciała bezkonkurencyjne! Co prawda w grupie miałyśmy wsparcie językowe, Agata, Anka, wasza pomoc w tym zakresie była bezcenna – wielkie dzięki!
Pakujemy się do blaszanej puszki, połączenie autobusu z czołgiem 🙂
A to już kultowy przejazd naszym OLD MOBILEM z 53′ to było dopiero przeżycie! ( zobaczycie na filmie)!
Transport via Viazul, sprytnie rowery stoją, trzeba koło przednie zdjąć, kierownicę przekręcić i siodełko zniżyć na maxa
Ostatnia podróż na lotnisko…nie ma rzeczy niemożliwych, 4 rowery na dach, 4 do środka i jedziemy 🙂
Piękne stare amerykańskie fury…coś wspaniałego dla OKA!
Casa Particular – czyli kwatery
Drzwi lub budynek oznaczone niebieską kotwicą, wszystkie domy w głównych ulicach bardzo drogie, im dalej od centrum, w bocznych uliczkach, tym taniej.
Spotkałyśmy się również z opcja legalnej chaty bez oznaczenia od ulicy, ale to jakiś wyjątek ( nasz kolega Jorge) Nie warto nic rezerwować wcześniej, zawsze znajdzie się nocleg ( uważajcie na pośredników) ceny ustalajcie z właścicielem domu. Najdroższe są tzw. colonialne budynki, stare piękne domy, , warto choć raz w takiej zamieszkać. My polecamy w Cienfuegos taką, to była najbardziej wypasiony dom w jakim spałyśmy! Cena 15 CUC osoby.
Hostal – nie hostel – tańsza opcja z naszych doświadczeń, już za 10 CUC od osoby można w całkiem dobrych warunkach spać. w zasadzie skromniejsze
Piękna kolonialna casa w Cienfuegos – Casa Colonial Milagros&Gerardo Avenida 52 nr.2524 link do strony TU
U pani udało nam się zakupić cygara 🙂
Zwykły kubański dom
Miałyśmy tę możliwość, przebywania, spania w kubańskim domu. Późno (19:00) dotarłyśmy do miasteczka Santa de CRUZ – był silny wiatr i zabrakło nam kilku km do celu, w mieście tym jak się potem okazało wyrabia rum. Planowałyśmy rozbić się gdzieś z namiotami, ale o miejskiej opcji spania na dziko możecie zapomnieć. Po kilku minutach już miałyśmy lokalnego frienda z angielskim. Okazało się że w mieście nie ma ani jednej casa particular! My lubimy takie spontaniczne sytuacje, więc do dzieła. Odwiedziłyśmy rekomendowany przez kolegę dom, właściciel chętnie udostępni za 4 CUC od osoby…ale miał tylko dwa łóżka i mało miejsca. Zdecydowanie NIE. Część ekipy pojechała organoleptycznie zbadać kolejny potencjalny dom lekarki (anestezjolog) dom nad morzem w opisie frienda brzmiał dumnie, ale tylko brzmiał…cóż…na Kubie się nie wybrzydza, za tę samą cenę przespałyśmy jedną noc, dialogowałyśmy z panią doktor o życiu, systemie, ciekawe doświadczenie. Kubańczycy żyją bardzo skromnie. Pani doktor, miesięcznie zarabia 78 dolarów, w domu praktycznie nic, łóżka, pusty regał, stół i wielkie zdjęcia na ścianach i niestety wszechobecny rozgardiasz i bród. Na Kubę zabrałyśmy ze sobą prezenty którymi obdarowałyśmy kilkanaście osób: zegarek, kredki, elektronikę, Zdarzyło nam się kilka razy kupić jedzenie psom, zafundować coś dzieciakom czy zwyczajnie prawdziwej chodzącej biedzie dać parę groszy…Kubańczycy, którzy prowadzą legalny biznes turystyczny nie narzekają na brak pieniędzy, to było widać na każdym kroku. W kolejnych kubańskich domach już tylko się żywiłyśmy.
Jadłodajnia domowa w Cienfuegos
Gospodarz domu, nasz Kapitan!
Konsumpcja kolacji w jadłodajni
Tak też można się z prądem połączyć 🙂
Łazienka w domu, Cienfuegos
Plusy i minusy jazdy rowerem po Kubie
Drogi bywają kiepskiej jakości, a jeśli musisz jechać z ruchem samochodowym (o ile taki jest) niestety narażona jesteś na wybuchową mieszankę spalin zmieszaną z upałem uderzającą prosto w twarz! Koniecznie UV 50, czapeczka z daszkiem i bidon zimnej wody dla ochłody. Temperatury powyżej 30stopni bywały nie do zniesienia. Warto mieć lekarską maseczkę, a koniecznie takową do samolotu! Kichające, kaszlące sąsiedztwo może skutecznie wpędzić cię do łózka i z wakacji nici. Zdecydowanie mniejszy ruch panuje we wschodniej części wyspy i tam właśnie pod koniec roku będziemy lądować! Odległości pomiędzy miastami dość duże, widoki krajobrazowe bez emocji, płasko, drzewa, trzcina, trawa, pola, łąki. Raz miałyśmy piękny egzotyczny odcinek. Zdecydowanie warto bujnać się jakimś transportem przez mało ciekawe trasy. Dla nas jazda rowerem to przede wszystkim walory otoczenia, krajobrazy, czystego powietrza…tego niestety na Kubie nam tym razem zabrakło. Wszystkie te stare i piękne limuzyny amerykańskie, kopcą, dymią i nad miastami tylko łuna smogu się unosi…Każda wyspa jest wietrzna, ale kubański wiatr bywał bardzo silny, czasem w uszach było słychać tylko gwizd…dobrze trzeba się na tę okoliczność zabezpieczyć.
Plusy jazdy rowerem po KUBIE to w miarę łagodna trasa, choć nie brakowało przewyższeń, najbardziej doskwiera wtedy upal, trzeba robić więcej przystanków i pić dużo wody. My kręcimy pomału, nie spieszymy się. Najfajniejsze było wkraczanie do wiosek, miast, bliskość z ludźmi i plaże… Zdecydowanie czujemy niedosyt, dlatego kolejna wyprawa będzie bardziej wzbogacona właśnie o ten aspekt podróży rowerowej. Rower to przede wszystkim wolność i możliwość dotarcia się w każdy zakamarek, zatrzymania i pogawędzenia z lokalesem. Nasze rowery na Kubie budziły zachwyt połączony z cmokaniem i nie obyło się bez propozycji kupna…. A nam wpadły w oko ich stare klasyki z siodełkiem dla drugiej osoby, w wykręconą kierownicą. Na drogach bryczki które czasem mogą wesprzeć zmęczoną rowerzystkę 🙂 łapiesz się czegoś co z niej wystaje i już jesteś z woźnicą w komitywie!
Co warto z Kuby przywieźć?
Cygara! Ale te prawdziwe, nie dajcie się oszukać. COHIBA to znaj jakości. Jedno cygaro kupiłyśmy za 15 zł, gdzie cena w PL to 30 zł. Kolega chwalił się że kupił w Hawanie po 4 zł sztukę, podobno pudełko było zniszczone. Zdecydowanie warto kupić na prezent.
W lutym planujemy kolejny kubański TRIP, chcesz dołączyć? – szczegóły TUTAJ
Zerknij też na nasz film z wyprawy 🙂