Wycieczki rowerowe po Polsce
Sama jazda rowerem jest mega fajna, ale dla osób które oczekują czegoś więcej – może okazać się zbyt uboga i cieszę się że takich osób jest coraz więcej. Turystyka rowerowa to nie jest sport, to cały zespół naczyń, które tworzą piękne wspomnienia. To pyszna kuchnia, fajne miejscówki, projekty, warsztaty i jak grom z jasnego nieba – przygody. Moje wyjazdy dedykuję kobietom, które lubią się inspirować, prowadzą bogate życie wewnętrzne, chcą poznawać ciekawych swojskich ludzi, tradycje, życie w naturze i lokalne tajemnice. Lubią jak się dzieje! Celowo kończymy jazdę na rowerze dość szybko, by mieć czas na to, co serwuje rejon.
Dlaczego w ogóle zaczęłam robić wycieczki rowerowe po Polsce?
Nie trudno było zauważyć że ludzie wręcz rzucili się na rowery. Pandemia bardzo tu pomogła i coraz więcej osób zaczęło jeździć na rowerze. Dla ogromnej większości to również początek przygody rowerowej, ale bakcyla łapie się dość szybko i pragnie więcej. Postanowiłam że pójdę tym tropem i zintegruję fajne kobiety na wyjazdy, dam im szansę na nietuzinkową wycieczkę rowerową. Taką, która da satysfakcję, nie zmęczy, będzie ciekawa i spełni jeszcze jeden ważny element – integrację, zabawę, chillout i da szansę na poznanie innych rowerowych fanek.
Cieszę się że pandemia pchnęła mnie jednak do poznawania mojego własnego kraju, choć nie ukrywam, że miałam z tym duży opór. Nie dlatego że Polska jest brzydka, czy nieciekawa. Tak naprawdę miałam dwa powody, które skutecznie mnie hamowały, a ja nie protestowałam. Wolałabym być w Japonii, Norwegii, na Kubie. Pociągały mnie silne bodźce i egzotyka innych kultur.
Pierwszym powodem, to ogromna niechęć do konfrontacji z biznesem ‘po polsku’ bo doskonale wiem i widzę, co polska społeczność potrafi. Na co dzień, w realu, w sieci, śmierdzi buractwem, hejtem i brakiem kultury, a zasady współpracy dają czadu tak, że kopara opada i odechciewa się wszystkiego. Teraz, gdy siedzę i piszę tego posta, już dwa razy przed oczami miałam post ostrzegający przed kwaterą, domkami, oszustami.
Myślę, że jestem mocno skrzywiona, ale dobrze mi z tym, bo zgodnie z wewnętrznym przekonaniem. Podróżując po całym świecie, gdzie szanuje się człowieka (klienta) zostałam już ukształtowana, w poprawną i akceptowaną formę relacji, którą polecam Januszom i Grażynom polskiego byznesu.
Jeden case z ostatniego wypadu – na kempingu, który mijamy na trasie, działa kuchnia, podają obiady, czasem można pstrąga zamówić. Zaplanowałam, że wpadniemy zjeść, bo akurat w połowie drogi. Podjeżdżamy – szlaban, a tuż za nim sklepik – bar kuchnia i dwa stoliki. Zupa i pierogi domowe brzmią dobrze. Pstrąg już wyszedł.
Siadamy i słyszymy komunikat
– Przebywanie na kempingu wiąże się z opłatą 4 zł/ osoba
Ja
– ale my przyjechałyśmy zjeść i za to chcemy zapłacić i nie rozumiem dlaczego musimy jeszcze płacić za obecność.
Pani
– takie są zasady i koniec
Dla mnie to był szok – więc weszłam w dyskusję, dalej – bo nie chodzi mi o te 4 zł, tylko tę chorą zasadę, totalnie niezrozumiałą. Bo rozumiem że można skasować obcego za WC, korzystanie z plaży. Ale za to, że przyjechał na płatny obiad? JPDL – gdzie ja żyję!
W Norwegii, gdy odwiedzam kempingi, by przy stole zjeść, z widokiem na Fiord, czy z kibelka skorzystać, ba! z własnym żarcie wkraczamy – nigdy żadnej aluzji, zawsze z klasą (a ja zawsze pytam i uprzedzam) bo tego wymaga kultura.
Szukam więc długo i wytrwale, nie tylko miejsc, projektów – ale przede wszystkim ODPOWIEDNICH LUDZI którzy za tym stoją, a w sercu dobro i spokój im gra.
Kilkukrotnie zdarzyło mi się zakończyć rozmowę telefoniczną po wymianie kilku zdań, gdy moja intuicja podpowiadała mi, że z tej mąki chleba nie będzie. Gdy po drugiej stronie nie czułam zaangażowania, ciepła i chęci głębszej dyskusji, lub podjęcia tematu indywidualnych potrzeb. Wręcz przeciwnie – czułam podmuch myśli – ale co ty ode mnie chcesz?
I to nie tylko kwestia domów, ale również gastrofazy – choć tu znikome przypadki ignorancji. Masówka, tam się jest tylko raz wychodzą z założenia. Jeśli już na tym etapie im się nie chce, muchy w nosie, to dalsza dyskusja nie ma sensu.
Drugą kwestią odpychającą, było i jest przekonanie o kiepskiej infrastrukturze rowerowej, co wiąże się z brakiem bezpieczeństwa, a to słowo klucz podczas moich wyjazdów, i to nie tylko rowerowych. O ile przez te parę lat, powiększyła się polska mapa rowerowa, to kierowcom jeszcze wiele brakuje.
Cieszy fakt, że coraz więcej dedykuje się rowerom, ale niektóre projekty wymagają dopracowania, jak chociażby #greenvelo# które w mojej ocenie jest mocno przereklamowane.
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Warmia, z jej trasami i naturalnymi drogami na rower. Jak dla mnie w tej chwili podium i jazda w tym rejonie, to prawdziwa przyjemność. Trasy leśne, a nad głowami parasole z koron drzew, które chronią przed słońcem i deszczem. Zachwyciło mnie to wszystko, jak również stan nawierzchni, brak aut, dedykowane odcinki – dzika, niezadeptana Polska tak blisko, na Warmii. Szanujmy.