Orkady i Szetlandy
To z pewnością rzadko wybierany kierunek w ogóle, brzmią tajemniczo i mało kto słyszał o nich…Niektórym należy wskazać palcem na globusie, gdzie obie krainy leżą. Pomysł w naszych głowach zawitał, podczas poszukiwań nietypowych punktów północy, wtedy pojawiły się ONE. Ujęła nas nieznana z opisów i zdjęć konkurencja dla królowej roweru i natury Norwegii. Musiałyśmy to zbadać i tak narodziły się rowerowe Szetlandy i Orkady, leżące gdzieś na Oceanie. Dla nas była tylko zachęta, by pojawić się w miejscu gdzie komercji i turystów brak. Zastanawiałyśmy się nad fenomenem życzliwości i otwartości ludzi tam mieszkających. Doszłyśmy do pewnej konkluzji i własnej teorii. Szetlandy i Orkady poprzez swoje dalekie położenie, odcięte są w pewien sposób od przepełnionej ludźmi Anglii, są autonomiczne, jakby żyły swoim rytmem, nieskażone masowym napływem zarówno przez szukających lepszego życia, jak i turystów. Choć podczas naszego pobytu 2-3 razy udało nam się spotkać krajanów bardzo długo tam już żyjących ( mamy w zwyczaju uwypuklania naszej narodowości poprzez flagi w wiadomych kolorach) Kusi do podejmowania rozmów, dialogu gdzieś tam na skrzyżowaniu, można się dowiedzieć ciekawostek paru 🙂 To taka typowa przypadłość podróżnika tułacza rowerowego….
Badając Szetlandy wirtualnie wydawały się płaskie i łagodne..jednak rzeczywistość pokazała prawdziwe ich oblicze. Bardzo dużo podjazdów, łagodnych i długich, i może nie byłyby one tak męczące, gdyby nie kapryśna aura, choć wśród nas były znane i lubiane harpagany które wektora w nodze miały sporo, ale nam, autorkom wypraw przecież nie o to chodzi….miało być gładko i płasko, lekko i bez pośpiechu, no nie było. Szetlandy są pokryte pagórkami, praktycznie cały czas jest tak ∼∼∼ czyli góra / dół. Plusem tych rowerowych wspinaczek było to że pagórki były dość łagodne, aczkolwiek długie, więc jeśli ktoś to lubi docisnąć , to Szetlandy spełnią te oczekiwania. Dla nas okazały się zbyt męczące, a krajobrazowo też nie porwały.Tak więc w naszym rankingu nadal prowadzi królowa Norwegia.
Jak dotrzeć na Szetlandy?
Najlepiej samolotem, do Abeerden, bilety nie należą do tanich, choć można upolować w cenie 1300 zł z rowerem. Następnie nocka na statku, to dziesięć godzin promem z Aberdeen do stolicy Szetlandów, portowego Lerwick. Warto być godzinę wcześniej i dokładnie sprawdzać godziny rejsów. Koszt promu do tanich nie należy, trzeba liczyć się z wydatkiem 800 zł w obie strony. W tej cenie dostajemy Sleeping – duże fotele, dające się rozłożyć do spania i znajdujące się w osobnej sali. Do tego w cenie biletu mamy 5 minutowy prysznic 🙂 Sama podróż bardzo przyjemna, statek ogromniasty z pełnym zapleczem. Rano jesteśmy na miejscu. Jednak zanim nasze koła poczuły Szetlandy, zrobiłyśmy krótką rundę po wyspach Orkadów, które prom mija w drodze do Lerwick i zatrzymuje się w Kirwall.
Z początku trasa po Mainland nie urzekła krajobrazami, aż do samej plaży Racwick na wyspie Hoy.
Przy kamienistej plaży stoi publiczny Bod, z którego można bezpłatnie skorzystać. Zziębnięci przybysze mogą ogrzać się przy kozie.
Nie trudno się domyślać, że ważnym bohaterem rozdającym karty podczas tej wyprawy rowerowej jest pogoda, ta na Szetlandach jest wyjątkowo kapryśna, bardziej niż norweska. Trafił się nawet dzień, gdzie wiatr wiał w twarz z prędkością 60 km/h i smagał nasze policzki bezlitośnie. Po kilku latach rowerowych wędrówek w końcu i taką pogodę trzeba przeżyć 🙂 Jednak gdy wiatr o takiej sile hula, nie sposób nawet rozłożyć namioty. Z nadzieją na lepszą sytuację dojechałyśmy wtedy na kemping położony nieco wyżej…Jakież było nasze zdziwienie, gdy spojrzałyśmy na niewielkie poletko dedykowane namiotom. Na otwartej przestrzeni, wiatr hulał że hej! Jednak dzięki takim sytuacjom, produkujemy w sobie niesamowity pokład energii, siły przebicia i determinacji, aby za wszelką cenę zmienić trudność sytuacji. Po kilku rozmowach z obsługą baru na kempingu, od jednego telefonu do drugiego, poszukiwań odpowiedniej osoby – udaje się! W miasteczku jest magiczny lokal, klucze do niego ma pewna starsza pani…budynek przeznaczony dla okolicznych mieszkańców, tzw. komunne, w której się spotykają, naradzają, albo bawią. Kobieta popatrzyła na nas, uśmiechnęła i zaprosiła na nocleg pod dachem za symboliczne 2 funty od głowy 🙂
Szetlandy to niewątpliwie jedno z tych miejsc w Europie, które może stanowić kwarantannę od tłumów pod warunkiem, że nie spotkamy na swojej drodze mieszkańca którejkolwiek z wysp, bowiem tyle bezinteresownej pomocy i życzliwości nie zaznałyśmy nigdzie indziej. Ludzie spotykani na drodze stawali się projektantami naszej wyprawy. Ich gościnność niosła nas z jednego krańca wyspy na drugi, a my czułyśmy się ważnymi obiektami ich zainteresowania, bo echo naszej obecności czasem docierało szybciej do celu niż my tam dotarłyśmy.
Od niezapowiedzianego oprowadzania po kutrze rybackim, po nieplanowaną wizytę w ‘fish market’ i my buszujące w skrzyniach wypełnionych różnymi gatunkami ryb – a to było niewinne wyjście do hipermarketu. Tym czym dla nas był maskonur, foka, czy kuc szetlandzki tym dla Dave’a byłyśmy my, grupa dziesięciu rozradowanych kobiet na rowerach stanowiąca swoistą egzotykę dla tamtego miejsca.
Niezapomniany rejs wzdłuż wybrzeża i obfity połów makreli zakończony hucznym obiadem przy butelkach Prosseco, dzień, który spontanicznie zaprojektował nam Dave, okazał się być obrazem wspomnień, który będziemy długo przywoływać w naszych głowach.
Gościnny Bod Dave’a w Bridge End przy East Burra
Chaty szetlandzkie to z pewnością ciekawa alternatywa dla wykończonego, zziębniętego przybysza, który nie marzy o kolejnym rześkim wieczorze. W każdej chacie można znaleźć worek z torfem do palenia w kominku, za który zostawia się symboliczne pięć funtyów. Co ciekawe za elektryczność również się płaci, wystarczy zasilić monetą lokalną skrzynkę z bezpiecznikami, aby móc rozkoszować się gorącym prysznicem.
Kreatywność kobieca – szczególnie ta grupowa, która będąc poza strefą komfortu, ale jednak w strefie zasilania – nie zna granic. Nie zapominajmy, że Szkocja to nietypowe gniazdka i przejściówki, które gonią inne przejściówki 🙂
Spanie na dziko Szetlandy
Na Szetlandach rozbijanie się na dziko w zasadzie nie jest oczywiste, a już z pewnością poszukiwanie ciekawych miejsc noclegowych do łatwych nie należy. Na pastwiskach roi się od owiec które pozostawiają naturalnie swoje odchody, co nie należy do przyjemnych widoków. Najciekawszy dziki kamping jaki zorganizowałyśmy był obóz między pionowymi skałami na plaży St Ninian’s Isle – to miejsce które wyróżnia niezwykła plaża – tzw. Tombolo – łącząca wyspę z lądem, a biegnąca prostopadle do brzegu. Podczas odpływu można suchą stopą przejść na drugą stronę.
W Szetlandzkich barach króluje pyszne ryby, owoce morza i niestety frytki…. Jeżeli ktoś myśli, że fish and chips to fast food jakich wiele, to powinien udać się do Frankie’s Fish & Chips w Brae, zasłużenie uznanej na najlepszą kuchnię na wyspach. Dla tej niepozornej z zewnątrz restauracji ułożyłyśmy plan kolejnych dni dalej na północ.
Największym rozczarowaniem dla nas były drogi, w zasadzie odcinek główny – przez co częściej uczęszczany przez zmotoryzowanych – wiodący z południa Mainland na północno-zachodnie klify w Eshanees. Aby cokolwiek zobaczyć należy zjechać z drogi nr A 970 by z powrotem na nią wrócić. Zabrakło tu znanych nam z Norwegii krajobrazów po horyzont, łatwo dostępnych miejsc, którymi przez cały dzień można się delektować z pozycji siodełka. Szetlandy nie pokonuje się łatwo na rowerze, bowiem przewyższenia weryfikują plany, na odcinku 40 km z Sumburgh do Lerwick naliczyłyśmy ich kilkanaście.
Już po pierwszych dwóch dniach rzeczywistość z kapryśną pogodą zmusiła nas do zrezygnowania z dalszej podróży na północne wyspy archipelagu. Wiatr bywa tam tak silny, że pokonywanie zjazdów na najniższych biegach sprawia nie lada trudność w utrzymaniu się na drodze.
Zmiana planów skierowała nas dalej na zachodnie wybrzeże, do Eshanees, gdzie pionowe klify schodzą prosto do Oceanu.
Latarnia morska w Sumburgh to okolica, którą szczególnie umiłowały sobie gatunki ptasich kolonii, prawdziwy raj dla głodnych widoków puffinów, na które nie trzeba tu polować, jak nigdzie indziej są tu na wyciągnięcie obiektywu. Aby się tam dostać trzeba przejechać przez środek płyty startowej lotniska, które przecina na tej wysokości wyspę w poprzek.
Film z naszej niezapomnianej wyprawy rowerowej!